Choć tytuł brzmi niczym wstęp do genialnego horroru z nominacjami do niejednej nagrody Oskara – od razu was uspokoję, nie taki diabeł straszny, jak go malują! Nie będzie to opowieść o złej czarownicy czy czarnoksiężniku, choć niektórzy z nas mogą mieć podobne wspomnienia ze szkolnego gabinetu profilaktyki (dawn. gabinet profilaktyki zdrowotnej i pomocy przedlekarskiej). Zatem usiądźcie wygodnie, weźcie łyk meliski i poznajcie tajniki pracy pielęgniarek, pielęgniarzy i higienistek szkolnych w wersji lekko humorystycznej!
Na wstępie dla zainteresowanych tematem polecam podstawową ustawę, która opisuje dokładnie: kto może pracować w szkole, jakie zadania są do zrealizowania w szkole, z kim należy współpracować, kto zajmuje się monitorowaniem opieki zdrowotnej nad uczniami i co wchodzi w skład zadań, gdzie szukać informacji dot. finansowania, o dokumentacji oraz inne: Dz. U. 2019 poz. 1078. Oczywiście by być w pełni świadomą pielęgniarką czy świadomym pielęgniarzem środowiska nauczania i wychowania, należy znać trochę więcej aktów i od siebie dodam, że nieważne gdzie pracujecie, „nieznajomość prawa nie zwalnia was z konieczności jego przestrzegania”. Jako młoda pielęgniarka nie zwracałam na to uwagi, ponieważ na oddziałach robiłam to, czego uczyły mnie inne pielęgniarki. I gdybym miała dać sobie uciąć rękę za część otrzymanych nauk, dziś bym nie miała ręki… ani pracy. Przepisy się zmieniają, nawyki nie zawsze, a jak mawiali moi wykładowcy na rat-medzie: prokuratora nie interesuje, co Zdzichu ci kazał, tylko to co TY zrobiłaś/napisałaś i podbiłaś swoją pieczątką!
Czy chciałaby pani pracować z dziećmi?
Moja pierwsza praca w szkole to był totalny przypadek. Pamiętam, jak rzuciłam wszystko w Warszawie i przeprowadziłam się do Krakowa. Na moim osiedlu było kilka przychodni, pomyślałam – o! blisko, POZ lubię, zaoszczędzę na biletach i czasie w komunikacji – czemu nie? I złożyłam swoje CV. Jakie to było zaskoczenie, kiedy zadzwoniła do mnie pani, która mając moją „cefałkę” w rękach, powiedziała, że nie jest z pobliskiej przychodni, ale ma dla mnie ciekawą propozycję: „czy chciałaby pani pracować z dziećmi?”. W mojej głowie odpowiedź pojawiła się od razu i było to stanowcze: NIE! Ale ciekawość dotycząca zarobków w Krakowie (co ja wam ściemniać) nakazała mi odpowiedzieć: „A to zależy…”. I tak, dzięki m.in. świetnemu wprowadzeniu, pokazaniu pracy w różnych szkołach oraz trafieniu na koleżanki chętnie dzielące się wiedzą i doświadczeniem (z jednym wyjątkiem – musiałam to napisać) – dzisiaj jestem tu, gdzie jestem i wciąż idę wysoko! Bo w tej profesji naprawdę można się rozwijać, ba! Trzeba!
Ta praca oczywiście nie należy do lekkich i nie ogranicza się do przyklejania plasterków i wciskania kropli żołądkowych/miętowych czy innych herbatek na każdą dolegliwość. To nieraz jest przyjmowanie po 30 pacjentów w ciągu 7 godzin 35 minut z każdą możliwą dolegliwością (od bólu brzuszka 5 razy dziennie z powodu rozłąki z mamą, po utraty przytomności z powodu urazu głowy, epilepsje, złamania otwarte, obrzęki twarzy po użądleniu owada, wybite zęby czy asysta przy wyciąganiu głowy spomiędzy drabinek…). W szkole może zdarzyć się wszystko, każdy rodzaj urazu, są też uczniowie i uczennice, którzy są w posiadaniu (niestety) zdolności: świadomego niespożywania leków psychiatrycznych lub zażywania ich wielokrotności, propagowania ulicznych sztuk walki, testowania E-papierosów oraz zwykłych fajek, eksperymentowania z roślinami halucynogennymi, nagminnego kupowania leków przeciwkaszlowych itd. Każdej potrzebującej osobie trzeba pomóc, trzeba zebrać dokładny wywiad, sporządzić adekwatną notatkę, wykonać badanie przedmiotowe, powiadomić opiekuna prawnego lub/i dyrekcję czy wychowawcę klasy. Nieraz nasz młody pacjent potrzebuje po prostu uważnego wysłuchania go – co wbrew pozorom w warunkach szkolnych jest nieraz bardzo trudne, nie wspominając o zastosowaniu właściwych technik psychologicznych (lub /i ciepłego wrażliwego serca). Pierwsza pomoc to wierzchołek góry lodowej. Do zadań medyka pracującego w szkole zaliczamy jeszcze wykonywanie badań przesiewowych, przesiewowych do bilansu, a nieraz jeszcze poprzesiewowych. Tutaj mocno zaznaczam i zwracam uwagę, że tego typu badania wykonujemy z poszanowaniem godności i intymności pacjenta – czyli nie ma takiej opcji, aby w gabinecie podczas wykonywanych testów był więcej niż jeden uczeń. Jeśli trafi nam się pacjent wymagający położenia na kozetce – przesiewy trzeba przełożyć, a współpraca z dyrektorem czy nauczycielem powinna zawierać we wspólnych założeniach to, że działamy dla dobra dzieci. Nie powinni nam rzucać kłód pod nogami dlatego, że z powodu wypadku innego ucznia nie można dokończyć przesiewów w klasie (w razie braku miłej współpracy należy wiedzieć, gdzie można o sprawie wspomnieć, prócz swojej przełożonej – znów zaznaczam – warto znać przepisy oraz organy, które sprawują nadzór nad danymi jednostkami, oraz instytucje wspierające pracę pielęgniarek/pielęgniarzy w Polsce).
W szkołach podstawowych bardzo często wykonywana jest grupowa profilaktyka fluorkowa metodą nadzorowanego szczotkowania (zwana fluoryzacją) w klasach I–VI. Wiem, że dzieciaki raczej nie przepadają za wykonywaniem jej w szkole, podobnie jak cześć ich rodziców. Starsze towarzystwo czytelnicze mogło nie załapać się na te zaszczytne zabiegi. Ale pielęgniarka/pielęgniarz czy higienistka szkolna (na terenach, na których poziom fluorków w wodzie pitnej nie przekracza 1 mg/l wody) mają obowiązek takie szczotkowanie wykonać wśród uczniów: 6 razy w roku szkolnym co 6 tygodni. Także wyobraźcie sobie, że macie łącznie 880–1100 uczniów (tyle uczniów bez orzeczenia o niepełnosprawności dopuszcza się pod opiekę pielęgniarki/pielęgniarza higienistki szkolnej na 1 etat), szkoła podstawowa, 8 roczników + niekiedy klasy 0, z czego 6 roczników to fluoryzacje. Oczywiście osobno chłopcy, osobno dziewczynki – gdyż trzeba przypilnować towarzystwo, co by szczotkowali prawidłowo zęby i tych szczoteczek sobie do oczu nie powkładali. Jest co robić.
Wu jak współpraca
Współpraca z dyrekcją, nauczycielami, pracownikami szkoły, lekarzami dzieci i… rodzicami. Nie w każdej szkole da się opanować zgodę na każdej płaszczyźnie – ludzie są różni i to jest normalne. Jak mawiają stare szkoły: „Najtrudniejszym pacjentem w pediatrii jest rodzic” i poniekąd się z tym zgodzę. Każdy z nas na swój sposób chce dobrze dla dzieci, niestety zdarzają się takie sytuacje, gdzie my, medycy, spotykamy się ze ścianą (bo to opiekun prawny jest osobą, która najczęściej podejmuje ostateczne decyzje) i nieraz mimo wielu prób i starań dotarcia do zdrowego rozsądku rodzica – jesteśmy zmuszeni do złożenia wniosku o wgląd w sytuację rodziny czy wszczęcie procedury niebieskiej karty (zazwyczaj robi się to wspólnie z innymi pracownikami szkoły, ale pielęgniarka/pielęgniarz higienistka szkolna mają w uzasadnionych przypadkach taką możliwość, a nawet obowiązek!). Czasem prowadzi się zacięte dyskusje na temat „braku zgody na opiekę pielęgniarki” czy, jak to napisał kiedyś rodzic w szkole koleżanki: „pielęgniarka nie ma prawa dotknąć mojego dziecka nawet palcem!”. Rodzice często nie wiedzą, na czym obecnie polega nasza praca i nieraz trzeba im wytłumaczyć, że nie będziemy po kryjomu robić ich dzieciom testów na COVID ani zakładać brzydko pachnących czepców w przypadku pedikulozy (pot. wszawicy). Jeśli zaś z jakichś względów i bogato wyedukowany opiekun prawny pozostaje nieugięty, należy mu wspomnieć o odpowiedniej formie pisemnej zgodnej z obowiązującą ustawą. Współpraca z innymi medykami opiekującymi się dzieckiem bywa raczej łagodniejsza, najczęściej jest to wymiana wspólnych obserwacji czy zastrzeżeń, nieraz polega na wspomnieniu lekarzowi, aby na zleceniu na podaż leku np. zawierających gabapentynę, acenokumarol czy insulinę było wyraźnie napisane: „zlecenie lekarskie dla pielęgniarki środowiska nauczania i wychowania”. Nie: „zlecenie dla personelu szkolnego”, nie: „zlecenie dla osoby podającej lek” etc….
D jak dokumentacja
Dokumentacja – na razie jest głównie papierowa. To prawda, jest jej sporo, wszystko co robimy (od fluoryzacji, przez udzielenie pierwszej pomocy po edukację zdrowotną czy udział w radzie pedagogicznej) należy dokumentować i nieraz wymaga to wpisów w kilka miejsc. Obecnie nie we wszystkich szkołach w gabinetach profilaktyki zastaniemy sprzęt komputerowy czy dostęp do Internetu. Są osoby, które chcą i ułatwiają sobie pracę narzędziami elektronicznymi, ale istnieje też druga strona barykady, która definitywnie nie potrzebuje elektroniki i równie dobrze sobie radzi z codziennymi obowiązkami. Jednakże również w obszarze środowiska nauczania i wychowania informatyzacja zbliża się wielkimi krokami, więc trochę obawiam się o losy mojej ukochanej specjalności… Średnia wieku również nie jest pocieszająca, jest wyższa niż statystycznej pielęgniarki. Dlatego gorąco zachęcam do podjęcia rękawic i spróbowania swoich sił jako samodzielny, naczelny medyk w szkole!
P jak podsumowanie
Podsumowanie dziś będzie takie: praca w szkole nie należy do łatwych, ale potrafi dać dużą satysfakcję. Nigdy nie wiesz, kto i z czym zapuka do twoich drzwi. To trochę jak w pogotowiu ratunkowym, kiedy jedziesz do braku kontaktu, a na miejscu zastajesz męża, który od trzech dni nie odzywa się do swojej żony. Musisz mieć wiedzę teoretyczną, ale przede wszystkim praktyczną i aktualną (bo inaczej rodzice „bąbelków” prawnie cię zjedzą na śniadanie). Jesteś trochę ciocią/wujkiem, trochę nauczycielem, trochę policjantem, trochę ortopedą, internistą, okulistą, laryngologiem, kosmetologiem, wizażystką, psychologiem, pedagogiem, stomatologiem, dietetykiem, farmaceutą, pielęgniarką zabiegową etc. – superbohater medyczny w szkole. Akurat mnie to pozytywnie nakręca, bo lubię się uczyć (również od dzieciaków), lubię obalać mity medyczne oraz stare standardy, a zarazem dzielić się tym z innymi! W tej cudownej specjalności najważniejsze jest, by pamiętać: po co tu pracujemy i dlaczego tu pracujemy. Dla dzieci.