Pisze ten artykuł jako spadkobierca tradycji cesarsko-królewskiej Austro-Węgier, którego mała ojczyzna do dziś jest wymieniana w tytułach następcy tronu – „książę cieszyński”, wnuk dziadka z Wermachtu i ukryta opcja niemiecka (jak to określił kiedyś nasz „mąż stanu” Jarosław). Kontrowersyjne? Owszem, ale to fakt, i co mam z tym zrobić? Bo powiedzieć, że to rodzice wychowują dziecko, jest daleko idącym uproszczeniem…
I dziecko, i rodzice wzrastają bowiem w określonym środowisku, które ma tak naprawdę dominujący, często nieuświadomiony wpływ na to, kim jesteśmy i jak siebie postrzegamy. Trzeba to przyswoić, żeby móc się z tego wyzwolić, jeśli jest taka potrzeba. Dlaczego o tym wspominam? Bo w tradycji niemieckiej, która tak mocno odcisnęła swoje piętno w kulturze mojej małej ojczyzny, funkcjonuje tzw. kindersztuba i w ogóle zasada: ordnung muss sein. Zabiorę was teraz w krótką podróż po tym, jak nie powinno było, a jak wyglądało drzewiej wychowanie dzieci na ziemiach niemieckich.
To jestem JA
To, co najbardziej spędzało sen z powiek zatroskanych rodziców, to wolna wola, która jest naturalnym przymiotem każdej ludzkiej istoty, od kiedy tylko rozpozna swoje oblicze w lustrze i powie sobie: to jestem JA.
Sulzer w, krótkim eseju O wychowaniu i nauczaniu dzieci z 1748 roku radził tak:
[…] każda ludzka istota chce mieć własną wolę i jeśli się temu nie zaradzi w pierwszych dwóch latach życia dziecka, to potem trudno będzie coś tu osiągnąć. Te pierwsze lata mają między innymi tę dobrą stronę, że można wtedy używać siły i przemocy.
Zaskoczył was ten miglanc? To potrzymajcie mu piwo.
[…] Dzieci z upływem lat zapominają, czego doznały w tym wczesnym okresie. Jeśli się odbierze dzieciom wolę, to potem nawet nie pamiętają, że ją kiedykolwiek miały, i dlatego surowe środki, jakie należy w tym celu stosować, nie mają żadnych złych następstw.
Skubaniutki, nieźle to sobie wydedukował. Panie Sulzer, mów nam jeszcze!
[…] istotną sprawą jest już w drugim lub trzecim roku życia dziecka, nauczenie go ścisłego posłuszeństwa wobec rodziców.
Oczywiście cały czas mowa o nauczaniu mechanicznym.
[…] Dziecko, które przywykło słuchać rodziców, w przyszłości będzie chętnie przestrzegać prawa i trzymać się reguł rozsądku, bo go przyzwyczajono nie kierować się własną wolą.
No dobra, to jak już mam tę rózgę w ręku, to jak jej użyć? Pan J.G. Krüger w Gedanken von der Erziehnung der Kinder poleca:
Jeśli wasz syn uderza w płacz, aby wam dokuczyć, jeśli wyrządza szkody, by zrobić wam na złość, krótko mówiąc, jeśli robi wszystko, by postawić na swoim: wtedy pierzcie go, póki nie wrzaśnie: „Oj, nie, tato, nie, nie!”. Nieposłuszeństwo syna znaczy tyle co wypowiedzenie wam wojny!
Czasem zdarzy się jednak, że wasze dziecko czymś wam zaimponuje. Chwalicie wtedy? Pewnie tak, a to błąd…
Nie ma co nawet wspominać o tym, że sami wychowawcy nierzadko niezrozumiałym wychwalaniem zalet swego wychowanka budzą w nim zarozumialstwo i przyczyniają się do umacniania tej wady, gdyż są sami tylko dużymi dziećmi i zarozumialcami.
Szach mat!
Naturalną reakcją na ból jest płacz. Czy nasi „fachowcy” każą nam wtedy przestać karać? Bynajmniej. I na to mają swoje sposoby:
Zobaczmy teraz, jak odpowiednie ćwiczenia mogą doprowadzić do całkowitego stłumienia afektów…
Ale już dość! Jak chcecie więcej, to odsyłam do książki Alice Miller
Zniewolone dzieciństwo.
Stare dzieje
Powiecie: stare dzieje, ale kiedy w Szwecji w 1977 roku miano wprowadzić zakaz bicia dzieci, sprzeciwiło się aż 70%! A to przecież nie tak dawno… chociaż większa grupa czytelników tego czasopisma popatrzy teraz z politowaniem…
No dobra. Na koniec jeszcze moja ulubiona porada w kwestiach poznawania własnej seksualności. Pochodzi od niejakiego Oesta i jest datowana na 1787 rok:
Dobrze wiadomo, jak w tej sprawie ciekawa jest młodzież, szczególnie, kiedy nieco podrośnie, i jakie wybiera sobie często sposoby, by poznać fizyczne odmienności płci. […] Już tylko dlatego pożądane wyjść im w tej sprawie naprzeciw…
Nie, nie spodziewajcie się faceta z wąsem i innych bohaterów niemieckiego porno, bo słusznie Oest zauważył:
…tę ciekawość zaspokajają niekiedy ryciny, ale czy przedstawią one rzecz całą dokładnie? Czy nie pobudzą jedynie wyobraźni? Czy nie zrodzą chęci zobaczenia, jak jest w naturze?
To co, mistrzu, wymyśliłeś?
Wszystkie te troski znikają, kiedy się do tego celu posłużyć martwym ciałem. […] Późniejsze wspomnienie tego widoku, dzięki naturalnym skojarzeniom, nada powagę jego stosunkowi do tych spraw. Obraz, który pozostanie w duszy młodzieńca, nie będzie miał uwodzicielskiego czaru wizji zrodzonych w jego wyobraźni w mniej poważnych okolicznościach.
Także tego. Dbajcie tam o te swoje dzieci!