Mężczyzna, który chwyta za serce

Europejski specjalista w zakresie kardiochirurgii i chirurgii naczyniowej oraz transplantologii klinicznej. To on w 2010 roku zainicjował do krajowego systemu opieki zdrowotnej zawód asystenta lekarza, wzorowany na dobrze funkcjonującej w USA profesji Physician Assistant. Jak sam twierdzi – pasjonuje go organizacja ochrony zdrowia. Ekspert w dziedzinie przezcewnikowego leczenia chorób zastawki aortalnej TAVI. Specjalizuje się w leczeniu chorych z ciężką niewydolnością serca, wykonuje u nich zabiegi transplantacji serca, wszczepienia sztucznych komór serca i sztucznego serca. Ma na koncie pierwszą w Polsce implantację sztucznego serca (Syncardia) oraz pierwsze udane retransplantacje serca… Słowem – nie można być już bliżej serca niż profesor Michał Zembala

KR: Zagościł Pan Profesor na okładce walentynkowego wydania naszego czasopisma nie bez powodu. Serce to organ panu najbliższy. Czy nie jest trochę tak, że medycy, choć mają do czynienia z nieszczęściem, chorobą i śmiercią – właśnie w sytuacjach zagrożenia życia lub zdrowia – jak nikt inny – obserwują z bliska dowody najgłębiej okazywanej miłości, tej wynikającej ze strachu o utratę kogoś bliskiego?

To prawda, zarówno lekarze, jak i pielęgniarki, szczególnie te pracujące w intensywnej terapii, stykają się ze śmiercią często. Za często. Jednak to, o czym pani mówi, znajduje swoje odbicie szczególnie w transplantologii – dziedzinie, która nierozerwalnie łączy się z miłością i śmiercią. Z jednej strony mamy śmierć – coś strasznego i bolesnego, ale z drugiej – akt ofiarowania organu – części siebie – czyli wyraz najwyższej miłości dla drugiego człowieka. Dawniej, gdy miałem przywilej pobierać serca od zmarłych dawców w celu ich przeszczepienia, zdarzyło się, że wśród opasłej dokumentacji medycznej zmarłego widziałem list rodziny, która pisała, że życzyłaby sobie, żeby organy syna czy córki trafiły do osób, które będą szanować życie tak, jak czynił to ich bliski. By były tak samo uśmiechnięte, jak „Michał” czy „Alicja”, którego serce zacznie w nich teraz bić. Nieraz stawałem się świadkiem, gdy pierwszymi słowami biorcy było „dziękuję Ci, dawco”, a dopiero potem podziękowania dla wszystkich tych, którzy przy zabiegu pracowali. 

AW: Traktujemy przeszczepienie serca niemal nonszalancko, jakbyśmy już w dzisiejszych czasach zupełnie przeszli do porządku dziennego nad niezwykłością tego osiągnięcia. Czy jest coś, co nadal stanowi dla Pana wyzwanie, niepokoi, z czym nadal zmaga się transplantologia?

Transplantacja narządu jest dziś uznanym sposobem leczenia krańcowej, czyli nieodwracalnej, jego niewydolności. Znamy jej zalety i ograniczenia, potrafimy dobrze i bezpiecznie chorych prowadzić zarówno przez okres samego zabiegu, jak i lata po jego zakończeniu. Jednak… wciąż nie potrafimy sprawić, by przeszczepiony narząd nie był odrzucany. Łatwiej nam walczyć z ostrym odrzucaniem niż przewlekłym – tym, które w ostateczności organ przeszczepiony po latach niszczy. Leki, które dziś stosujemy, są także dalekie od doskonałości. Oczywiście zatrzymują procesy immunologiczne, ale ich stosowanie wiąże się z bardzo długą listą działań niepożądanych. 

AW: Praca na każdej sali operacyjnej powinna być rytmiczna, natomiast transplantologia przypomina już orkiestrę symfoniczną. Ile osób bierze udział w zabiegu? Czy z perspektywy Pana doświadczenia zmienił się podział obowiązków w trakcie operacji? Czy nowoczesny sprzęt zmniejszył zespół?

Transplantację serca trzeba troszkę odczarować – nie jest to bardzo skomplikowany technicznie zabieg. Skomplikowany jest pacjent. Proszę pamiętać, że znaczna część kwalifikowanych do tego zabiegu chorych to osoby skrajnie niewydolne, zależne od leków, nierzadko podawanych dożylnie, czasem wspomaganych urządzeniami mechanicznymi, wymagające interwencji żywieniowych i intensywnej fizjoterapii. Jeśli mówimy o ratowaniu osób właśnie takich – balansujących na granicy życia i śmierci, musimy budować zespół, który tym pacjentem się zajmie przed i po zabiegu. 

AW: Czy Polska ma się czym pochwalić w dziedzinie transplantologii? Ponieważ pielęgniarki uczestniczą aktywnie w procesie przygotowania pacjenta do zabiegu, biorą udział w operacji, a także w opiece po niej, prosimy o podzielenie się Pana światowym doświadczeniem: możemy już spocząć na laurach czy wręcz przeciwnie?

Polska jest krajem, w którym potencjał ludzi nieraz spotyka się z ograniczeniami zarówno systemu, jak i organizacji. Nie jesteśmy w tym osamotnieni. Jednak… warto byśmy byli bardziej otwarci na zmianę i skutecznie nią zarządzali. Zmiana powinna być stała, to znaczy stale powinniśmy się zmieniać – uczyć, dostosować do nowej wiedzy medycznej, zmian organizacji i zespołu, w którym pracujemy. Stąd, i mówię to z całą mocą, nie możemy spocząć na laurach. 

KR: A skoro jesteśmy przy zagranicy – z Pana instagramowego konta wyłania się obraz człowieka żyjącego na walizkach.

Trochę tak jest. Sporo podróżuję zawodowo. Pracuję zarówno w Polsce, jak i za granicą – w Żywcu w szpitalu powiatowym, o którym można powiedzieć, że toczy nierówną walkę z systemem, aby otrzymać należny im kontrakt, bo robią rzeczywiście bardzo dobrą robotę dla mieszkańców regionu. Jednak swoją przyszłość w Polsce wiążę z Lublinem. Tam, w połowie roku otworzymy nowy oddział kardiochirurgii i, w co mocno wierzę – oddział transplantacji serca. Na Lubelszczyźnie jest biała plama na mapie potrzeb zdrowotnych – brakuje nowoczesnych rozwiązań w leczeniu zaawansowanej niewydolności serca. W niedostatku są też nowe technologie małoinwazyjne. Przed nami rozwój nie tylko technik przezskórnych, ale i robotowych – nowy, jakże interesujący rozdział. Pracuję też w Słowacji i to z najfantastyczniejszymi pielęgniarkami instrumentariuszkami, z jakimi przyszło mi do tej pory pracować. To są dziewczyny, które spędziły mnóstwo czasu na misjach z amerykańskim, brytyjskim i także polskim wojskiem w Iraku i w Afganistanie. Są niezwykle wszechstronnie wykształcone. Uwielbiam i z przyjemnością wracam na Bliski Wchód. Nie ma tam intryg, nieszczerości czy braku zaufania. Nigdy nie zauważyłem tam konfliktu, czy to na tle religijnym czy światopoglądowym. To zawsze jest bardzo miła i wyjątkowa współpraca. Lubię tam wracać. 

KR: W pierwszym numerze zaczepiliśmy Czytelników o czepek i przy tej okazji wpadło na tapet nieszczęsne słowo „służba”, które w wieloletniej pracy nad redakcją tekstów medycznych konsekwentnie zamieniam na „ochronę”, ale przyznam, że nie do końca przekonana o sednie sporu. Tymczasem w jednym z wywiadów zdaje się, że był pan bliski rozwikłania tego problemu, podkreślając różnicę znaczeniową służby i służebności.

Mam wrażenie, że oba terminy się zlały, a przecież język polski nieraz udowadnia, jak jest skomplikowany. Służba może być rozumiana na bardzo wiele sposobów. Ja wciąż używam określenia „służba”, wielokrotnie się późnej poprawiając, choć tak naprawdę uważam, że praca dla dobra innego człowieka, dla dobra pacjenta, jest rodzajem służby i nie ma to dla mnie wydźwięku pejoratywnego. Niemylona ze służebnością nikomu nie uwłacza. Przecież ja służę choremu. Służę swoją wiedzą i umiejętnościami. Służę – nie znaczy usługuję. 

AW: Nasze czasopismo skierowane jest przede wszystkim do pielęgniarek i położnych. Jesteśmy w Polsce coraz bliżej wprowadzenia APN (Advanced Practice Nurse). Jednocześnie pojawia się obszar skierowany również do pielęgniarek w zakresie „asystenta chirurga”, którego celem istnienia jest jednak rozwój zawodu lekarza, a nie pielęgniarki. Zapytam zatem zaczepnie: jak ocenia pan z perspektywy chirurga rozwój zawodu pielęgniarki w Polsce?

Życzyłbym sobie, by polska pielęgniarka miała większe możliwości rozwoju zawodowego, ale też – by była bardziej samodzielna w decyzji. Musimy kilka spraw oddzielić: 1) ścieżkę rozwoju pielęgniarek, która powinna, dla tych najambitniejszych, zawierać specjalność czy funkcję APN (czy też Nurse Practicioner, w USA); 2) funkcję asystenta lekarza, którego zadania najłatwiej zdefiniować w obszarze specjalności zabiegowych. W niewielkim obszarze działań i odpowiedzialności te dwie specjalności mogą (i będą) się pokrywać. 

Z perspektywy chirurga mógłbym odpowiedzieć prosto – chirurgowi zależy na asyście – ktokolwiek, jakkolwiek, byle dobrej. Sam doświadczałem, nie tylko w Polsce, braku lekarza po drugiej stronie stołu, a asystę zapewniała raz pielęgniarka, raz student, a raz asystent lekarza. 

Ważna jest szersza perspektywa, szczególnie ta, którą powinien widzieć zarówno dyrektor placówki, jak i minister zdrowia. Lekarz, a w szczególności wykształcony specjalista, kosztuje system ochrony zdrowia najwięcej. Warto zatem ten drogi element racjonalnie wykorzystywać i do prostszych zabiegów kierować specjalistę w asyście asystenta lub pielęgniarki. Czasy, gdy do jednego zabiegu stawało 3 chirurgów po specjalizacji, szybko mijają. I słusznie, bo racjonalne wykorzystanie zasobów ludzkich jest podstawą dobrego zarządzania placówką ochrony zdrowia. 

KR: Jest Pan obecny w mediach społecznościowych, gdzie dynamicznie rozwija się również społeczność medyczna. Działa pan tam prężnie i mam wrażenie, że to lubi, a już na pewno „czuje”. Jak ocenia Pan ten „medświat” Instagrama czy TikToka? To platforma porządkująca wiedzę, unifikująca środowisko, nadająca ład czy może coś zupełnie odwrotnego?

Wyraźnie dostrzegam dwa rodzaje treści, a może powinienem powiedzieć kontentu 😉 Pierwszy – tworzony przez pseudoekspertów uważających się za influencerów, którzy mówią o rzeczach, o jakich nie mają zielonego pojęcia. Ich sposób narracji, tworzenia „rolek” czy relacji są jednak tak przekonujące, że cieszą się bardzo dużą oglądalnością. Tak ten świat dzisiaj funkcjonuje… Jest też drugi rodzaj treści, w którym osoby często związane profesjonalnie z medycyną w sposób bardzo jasny, niezwykle zapadający w pamięć instruują nas: pacjentów czy rodzinę pacjentów, o podstawowych zachowaniach prozdrowotnych, podstawach samobadania i profilaktyki, informują o nowościach w terapii i diagnostyce. Jest to i fajne, i ciekawe, a nie ma nic zdrożnego w tym, żeby wiedzę szerzyć w coraz łatwiejszy sposób. Mam wrażenie, że TikTok czy Instagram zajęły w naszym lekarskim czy pielęgniarskim świecie miejsce… zwykłej rozmowy z chorym. Jesteśmy zabiegani, zajęci albo… zbyt pompatyczni, i trudno nam powiedzieć choremu w przystępny sposób o jego chorobie. Instagramerzy czy TikTokerzy formułują to w sposób zupełnie prosty, megaprzystępny i bardzo łatwy do zapamiętania. Zupełnie jakby wypełnili tę lukę w informacji. Musimy być jednak, zarówno jako prezentujący, ale i odbiorcy – ostrożni, by informacje zawsze weryfikować. Nie należy zapomnieć o oszustwach, fejkach i próbach wyłudzenia – elementach, które w internecie funkcjonują równie mocno, jak rzetelne informacje.

AW: Jakie konta Pan obserwuje w sieci? 

Jest kilka kont, które obserwuję bacznie z bardzo różnych powodów – czy treści, formy przekazu, graficznej oprawy czy profesjonalnego montażu. Cieszy mnie ogromna aktywność młodego pokolenia pielęgniarek i położnych, które „czują” ten świat zdecydowanie lepiej niż my – przedstawiciele już „średniego” wieku ☺ 

Zaczepiały: Kamila Recław i Anna Woda

Anna Woda

Magister pielęgniarstwa, w trakcie specjalizacji rodzinnej. Prowadzi Indywidualną Praktykę Pielęgniarską. Członkini zarządu Polskiego Towarzystwa Pielęgniarstwa Infuzyjnego i Rady Fundacji Polki w Medycynie. Entuzjastka rozwijania kompetencji społecznych. Hasa po krzaczkach, promuje kąpiele leśne i well-beeing wśród medyków. Uwielbia networking, bo tak się składa, że lubi ludzi. 



Najnowsze