„Gdybym mógł cofnąć czas”, czyli jak podróże w czasie mogą pomóc w budowaniu relacji

About Time (od razu mówię, że nie mam pojęcia, kto wymyślił polski tytuł Czas na miłość, bo jest zupełnie nietrafiony), w reżyserii Richarda Curtisa nie jest klasyczną komedią romantyczną. W sumie nawet ciężko sklasyfikować go gatunkowo, bo z pewnością jest to komedia, historia miłosna, ale także kino familijne z elementami dramatu, a gdy pochylić się nad motywem podróży w czasie, nawet film fantastyczny lub fantastyczno-naukowy.

Tim jest zwyczajnym chłopakiem, który nie cieszy się zainteresowaniem kobiet, i jak sam siebie opisuje jest: „zbyt wysoki, zbyt chudy, zbyt rudy”. Pewnego dnia odkrywa, że potrafi… podróżować w czasie. Oczywiście ta umiejętność wymaga pewnych poświęceń oraz odpowiednich warunków, jak na przykład wejście do szafy, ale o tym później. Tim po odkryciu swoich zdolności nie zaczyna od zamordowania Hitlera czy zaliczenia Heleny Trojańskiej, nad czym zresztą ubolewa jego ojciec, ale postanawia znaleźć sobie dziewczynę. Tak poznaje Mary (w tej roli Rachel McAdams). Pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po zapoznaniu się z tym wątkiem, była taka, że co prawda każdy ma swoją bratnią duszę, ale musi wystąpić całe mnóstwo sprzyjających okoliczności, by ją poznać i nie wszyscy mają taką możliwość. Na szczęście, główny bohater może sobie nieco w tym pomóc.

W filmie pojawia się również postać ojca, grana przez Billa Nighty’ego i jest to jeden z najciekawszych bohaterów. W ogóle mam wrażenie, że najsłabszym ogniwem filmu jest główny bohater, ale to mały minus. Wracając do zalet – sposób ukazania przyjacielskiej relacji ojca z synem sprawia, że każdy z nas chciałby móc tak otwarcie rozmawiać ze swoim tatą. I nawet teraz jestem w stanie wyobrazić sobie uczucia Tima, gdy tata go po prostu przytula. Ojciec jest dla niego przyjacielem, z którym można pograć w ping-ponga, ale też porozmawiać i śmiać się do łez.

Niewiarygodnie zwyczajna podróż

Motyw podróży w czasie jest alegorią naszego wpływu na własne życie. Nie ma tu wehikułów czasu rodem z filmów sci-fi czy magicznych zaklęć. Curtis sprowadza w swoim filmie tak niewiarygodną umiejętność do zwyczajnej zdolności. Od razu zostaje jasno zaznaczone, że nie będzie tu skomplikowanych teorii naukowych, efektów motyla i kilku wymiarów. Po prostu tak jest, jakoś to działa, ale nie do końca wiadomo dlaczego i to właśnie sprawia, że nawet nie zaczynamy się zastanawiać nad źródłem umiejętności podróżowania w czasie. Wiemy, że Tim odziedziczył ten dar po męskiej stronie rodziny, jednak co istotne, zmiany, których dokonuje, mogą dotyczyć tylko jego. Od momentu ukończenia 21 lat bohater chętnie korzysta z nowych możliwości, jednak zdaje się, że widz już od początku wie, jaki będzie wniosek. To my jesteśmy panami własnego losu i choć często wydaje nam się, że cofnięcie czasu zmieni nasze życie na lepsze, okazuje się, że to zazwyczaj nieprawda. Nasze porażki i niepowodzenia są nauką i sprawiają, że doceniamy to, co sprawia nam radość. To prosta prawda, która została tu przedstawiona w ciekawy i niepodważalnie piękny sposób.

Rodzina to jest siła

Rodzina Tima wydaje się nieco ekscentryczna, ale w rzeczywistości jest bardzo zwyczajna, a przede wszystkim zżyta. I o tym, jak ważną rolę pełnią w życiu bohatera dowiadujemy się już w pierwszych scenach. Mama, tata, wuj Desmond i Kit Kat to mieszanka, która gwarantuje humor o pierwszych minut. Bliscy uwielbiają spędzać czas nad morzem, pijąc herbatę, jedząc kanapki i po prostu szalejąc, a w piątkowe wieczory chętnie oglądają filmy. Tim otwarcie mówi, że siostra jest dla niego równie ważna, jak żona, a z miłości do niej jest gotowy dosłownie zmienić swoje życie. Ta rodzina chętnie okazuje sobie uczucia, Kitty spontanicznie rzuca się na wszystkich, ojciec chętnie się przytula, nawet wuj Desmond, który przez swoją nieporadność wymaga nieco więcej troski bliskich, sam potrafi okazać swoje wsparcie. Jedynie mama Tima może okazać się mniej „wylewna”, jednak z pewnością nadrabia to sarkastycznym dowcipem.

Skoro o sarkazmie mowa, nie można nie wspomnieć tu o przyjaciołach bohatera – głównie o ekscentrycznym dramatopisarzu Harrym, który kradnie dosłownie każdą minutę, od kiedy tylko pojawia się na ekranie. To, że reżyser potrafi tworzyć barwne postaci drugoplanowe, wiemy chociażby z Nothing Hill, jednak w tym filmie dostrzegam jeszcze jedną zaletę – nie ma tu nieistotnych postaci. Nawet epizodyczne role ukazano jako potrzebne, bez względu na to, czy jest to piękna Margot Robbie, w której podkochuje się w młodości Tim, ekspedientka w sklepie, czy mężczyzna w metrze. Wszystko to składa się na główną tezę filmu, że warto celebrować każdy dzień.

Ludzie ciągle odchodzą

W filmie zostaje również podjęty temat straty i tego, jak sobie z nią poradzić. Można myśleć, że Tim nie musi zmagać się z tym problemem, bo bez większego wysiłku mógłby ocalić bliskich, jednak rzeczywistość, tak jak życie, jest nieco okrutniejsza. Każdy musi zmagać się z odejściem pierwszej miłości, dziadków, rodziców, przyjaciół i nie mówię tu jedynie o śmierci. W swoim filmie reżyser przypomina, że są to stałe elementy życia, które pojawią się w nim, nawet jeśli jest ono bardzo radosne. Bo przecież każdy się kiedyś pozbiera.

Uroki życia

W filmie ukazano uroki zwyczajnego życia. Nawet wątek miłosny nie jest typowo filmowy, no może poza jedną sceną, gdy w tle leci „Dilemma” – przecież wiadomo, że będzie z tego miłość. Poznajemy nieśmiałych bohaterów, których pierwszy seks jest nieporadny, wszystkie ważne momenty w życiu wyglądają tak, jak u większości z nas, bez zbędnej romantyzacji. I to właśnie jest tak piękne. Mary nie jest zresztą stereotypową Amerykanką, która swoim „wyzwoleniem” kusi Brytyjczyków. To niepewna siebie dziewczyna, która jak Tim pragnie miłości, jednak gdy w końcu trafia na odpowiednią osobę, pokazuje swoją osobowość, która podoba się widzom. Mary jest zabawna, spontaniczna i przede wszystkim dobra i chyba to najbardziej ujmuje w jej postaci.

About time to historia o miłości, ale nie tylko tej romantycznej. To także opowieść o relacjach z rodzicami, rodzeństwem, dziećmi oraz przyjaciółmi. To również historia o tym, że życie jest nieprzewidywalne i właśnie na tym polega jego piękno, dlatego warto to zaakceptować i cieszyć się każdą chwilą. Jeśli jeszcze nie widzieliście tego filmu z 2013 roku, zachęcam was gorąco, bo gwarantuję, że po seansie na długo pozostanie z wami hasło „Carpe diem”!

PS Wiecie, czym jest kino gatunkowe? To filmy, które powstają według pewnych schematów, dzięki czemu w danej grupie można zauważyć podobne elementy, rozwiązania fabularne, itp. Na przykład w typowym horrorze znajdzie się antagonista i grupa osób, w której jest tak zwana „final girl”, a w komedii romantycznej mamy perypetie bohaterów, które finalnie prowadzą do ich połączenia, z kolei w melodramacie mamy tragiczną historię miłosną, często kończącą się śmiercią jednego z kochanków. Ostatnio coraz częściej odchodzi się jednak od kina gatunkowego, na rzecz filmów, które są wariacją na temat jednego lub więcej gatunków, lub po prostu próbą ukazania swoistego novum w kinie.

Ewa Kurlenda

Miłość do kinematografii sprawiła, że zamiast medycyny, skończyła wiedzę o filmie. Wykształcenie nie ma jednak nic do rzeczy, bo po prostu kocha kino. Ogląda wszystko, jednak jej serce skradły horrory i to właśnie po ten gatunek sięga najczęściej.



Najnowsze