Dlaczego ktoś chciałby schodzić pod ziemię? Na pewno dla adrenaliny, chęci odkrycia stref, w których może nikt wcześniej nie był, albo trafiło tam niewiele osób. Dla eksploratorów są to wyjątkowe, ciekawe i unikatowe miejsca. A może komuś się poszczęści i znajdzie jeszcze jakiś artefakt z dawnych czasów? Bursztynową komnatę na przykład?
Że dokąd
No więc, dlaczego ktoś chciałby schodzić pod ziemię? Dobre pytanie. Może zacznę od tego, jak to się zaczęło. Od zawsze ciągnęło mnie do miejsc opuszczonych, zapomnianych przez wszystkich, tych, które są trudno dostępne i nieoczywiste. Zasadniczo można było to wszystko podciągnąć pod urbex, czyli eksploracją miejską. Chodziłam po fabrykach, domach, obiektach olimpijskich, hotelach, opuszczonych szpitalach… normalka. Ale wkrótce zainteresowały mnie również fortyfikacje, zwłaszcza te związane z II wojną światową. Perspektywa bycia w miejscu, w którym działy się historyczne rzeczy, wydawała mi się niezwykle ekscytująca.
Naturalną koleją rzeczy stała się wizyta (i to niejednokrotna) w unikatowym na skalę światową (!) miejscu, jakim jest Międzyrzecki Rejon Umocniony i wydrążone tam tunele o łącznej długości 32–35 kilometrów. Oprócz podziemi, na 16-kilometrowym odcinku znajduje się kilkadziesiąt schronów bojowych. W ciągu systemu MRU znajduje się 15 podziemnych dworców kolejowych, na których mogły się mijać wagony uwielbianej przez Niemców kolejki wąskotorowej.
Ale jaka jest historia tego miejsca? Wbrew traktatowi wersalskiemu Niemcy od 1934 roku rozpoczęli budowę systemu podziemnego, aby umocnić swoją wschodnią granicę. Nazwali go Frontem Fortecznym Łuku Odry i Warty (niem. Ostwall albo Festungsfront im Oder-Warthe Bogen). Całe przedsięwzięcie zostało zatrzymane przez Hitlera, który w 1938 roku po zapoznaniu się z kosztorysem, podjął decyzję, żeby tylko dokończyć wybudowane już fortyfikacje. W tym czasie, już podczas wojny, tunele zostały wykorzystane jako podziemna fabryka, w której montowano silniki lotnicze. Trzymano w nich również dzieła sztuki skradzione, np. z muzeum w Poznaniu i Łodzi (skomplikowana operacja, biorąc pod uwagę niską temperaturę i dużą wilgotność). W 1945 roku po trzech dniach fortyfikacje zostały zdobyte przez armię Związku Radzieckiego, zmierzającą do Berlina, co w sumie nie było trudne, ponieważ na miejscu obstawa wojsk niemieckich była bardzo okrojona, a obiekty nie posiadały broni przeciwpancernej ani artylerii. MRU należało potem do wojska radzieckiego, następnie do polskiego. Były pomysły, aby z podziemi zrobić magazyn odpadów radioaktywnych. Ostatecznie fortyfikacje zostały opuszczone i rozgrabione.
Obecnie MRU pełni funkcję rezerwatu dla nietoperzy, są tam idealne warunki dla bytowania tych zwierząt. W podziemiach panuje przez cały rok stała temperatura między 6 a 10 stopni.
Część obiektów oraz podziemia są udostępnione do zwiedzania w Muzeum Fortyfikacji i Nietoperzy w Pniewie (trasa krótka, długa, ekstremalna, powierzchniowa) oraz na Pętli Boryszyńskiej w Boryszynie (trasa krótka, długa, rowerowa).
Jak się do tego zabrać
Każdą wyprawę rozpoczynam od przestudiowania mapy Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego, na której widoczne są obiekty naziemne oraz cały system podziemnych korytarzy. A oprócz tego także obiekty hydrotechniczne i zęby smoka (zapora przeciwczołgowa), które ciągną się kilkanaście kilometrów w lasach i na łąkach. Większość z tych fortyfikacji została już przeze mnie odwiedzona, ale bardzo lubię do nich wracać. W ciągu kilku lat na różnych wyprawach udało mi się zajrzeć do każdego zakamarka podziemnego systemu. Zawsze mam ze sobą ubrania „na zniszczenie”, dobre buty z grubą podeszwą, ciepłe rzeczy (pod ziemią, jak wspomniałam, jest około 6–10 stopni). Prowiant na cały dzień, a nawet trochę na górkę, jakby coś się stało, apteczkę, a przede wszystkim kilka dobrych latarek wraz z dodatkowymi ogniwami. Trzeba pamiętać o tym, że eksploracja tego typu obiektów, podobnie jak opuszczonych fabryk czy domów, jest po prostu niebezpieczna. Należy dobrze ocenić dane miejsce pod względem bezpieczeństwa, zobaczyć, po czym chodzimy, czy damy radę wyjść, czy nie ma wystających prętów ani zakrytych dziur. Ja wyznaję jeszcze zasadę, że nigdy nie chodzę sama po obiektach czy podziemiach. Zawsze jest jeszcze ze mną przynajmniej jedna osoba.
Po takim wyjeździe usłanym eksploracją różnych obiektów wracam z naładowanymi akumulatorami, robię to, co lubię z dala od cywilizacji (najczęściej), przy okazji „zaliczając” dłuższe lub krótsze spacery na łonie natury.
Tekst: Katarzyna Kordiuk
Zdjęcia: Katarzyna Kordiuk @dark_and_light_fotografia